Człek się, panie, nie rodził, gdzie krocie,
Trza ich szukać, wyrzecze z uśmiechem.
I pożegna i dalej, z pospiechem,
W tej szarudze, w tym deszczu, w tem błocie.
Ja go znałem... fornalem był w Siewnie
I miał wkrótce pójść między włodarzy,
To małego już gburstwa początek...
Lecz pan sprzedał, jak słyszę, majątek,
Przyszedł obcy, inak gospodarzy,
Pewnie wygnał go z chaty... A pewnie!...
XXIX.
Do szpitala powieźli biedactwo...
Świetne przyniósł mu rok ten gościńce:
Połamane pacierze i sińce —
Co za skarby! jakież to bogactwo!
Ekonomski bat wielkie ma władztwo —
Plecy chłopskie! tu wyprawia młyńce,
A chciej tylko poskromić złoczyńcę:
Bunt pod ręką, brak czci, świętokradztwo!
I ludziska, jak woły robotne,
Chodzą w jarzmie i milczą, zaklęte,
Chociaż serce w krzyk głośny się budzi!
Tak, jak woły, w niewoli poczęte —
Te są tylko różnice stokrotne:
Tych nie biją, ale biją ludzi...
XXX.
Chodził w fraczku, choć ojciec w sukmanie,
Giął się w kabłąk: »Upadam do nóżki,
Jaśnie hrabio! całuję paluszki —«
Ojcu trudno było wyrzec: »Panie!«