Do panienki: »Różyczka, zaranie!«
Do panicza: »A może dziewuszki?
Mam siostrunię, piersi jak dwie gruszki,
No a liczko, pah! pah! to kochanie«.
Wreszcie, słyszę, siedzi w kryminale:
Okradł pana, sfałszował papiery,
Wszystko prawda, jak dwa a dwa cztery.
Ojciec zsiwiał, matka w gorzkie żale,
Ludzie w śmiechy, szydzą swym zwyczajem...
Cóż dziwnego? przecież był lokajem...
XXXI.
Ja ci zawsze mówiłem, sąsiedzie,
Że na dyabła tym chamom nauka!...
No... na zdrowie! gdy człowiek popłuka,
Nie zawadzi po takim obiedzie.
Chłop pokorny, dopóki jest w biedzie,
Pokąd widzi koniuszki kańczuka...
Lecz i do wrót szlacheckich zastuka,
Gdy mu jakoś się dobrze powiedzie...
A przybysze, zwaliwszy się tłumnie,
Zabierając szlacheckie dostatki,
Szepcą chłopom: »Działajcie rozumnie!
Po co leźć wam, gdzie błyszczą się szmatki,
Gdzie czyn lichy, choć słowa bogate —
My wam damy i chleb i oświatę...«
XXXII.
»Zapaliła im się wreszcie świeczka,
Poszli wreszcie po rozum do głowy;
Widzą wreszcie, że olbrzym ludowy
To nie plewy, albo jaka sieczka...«