Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.
95
NA ROZDROŻU

Ja jestem z pod Prusaka — od Poznania jestem,
A w Lipsku przeszło tydzień...« I potem swej doli
Rozpoczął opowiadać historyę — szelestem
Pszenicy, kiedy więdnie, lub jękiem topoli,
Gdy wiatr ją obrabował z wszystkiej młodej krasy,
A tylko pozostawił podarte łachmany —
Ach! ciężkie miał ten człowiek z losami zapasy
I czarna krew płynęła z niejednej mu rany!
Fornalem był pod panem i wiernie mu służył;
Utrzymał sobie krowę, miał chleb jaki taki;
Lecz pan po ojcach wioskę zbyt zbyt rychło zadłużył,
Odprzedał ją Niemcowi i poszedł — w żebraki.
Przybłęda gospodarkę nową zaprowadził
I zaczął wnet innego trzymać się porządku;
Naściągał kolonistów, na schedach osadził,
A wszystkich dawnych ludzi wypędził z majątku.
On poszedł na komorne i jak mógł się zbierał,
Na żniwa kosił zboże miennych gospodarzy;
Jesienią na fabrykę, gdy się czas otwierał,
A zimą szedł na młocki... Ale los nie darzy
Zbyt długo swojem szczęściem: Pomarli ojcowie;
Toć trzeba ich pochować, księdzu mszę zapłacić,
A skąd tu wziąć pieniędzy? — i było po krowie!
Trza było na podatki wnet sukmanę stracić,
Sprawioną w lepszych czasach, i na pośmiewisko
Do bożej iść świątyni w kamzeli obciętej!
Nastałały ciężkie chwile: całą zimę blizko
Nie dostał nigdzie pracy, więc ostatnie sprzęty
Do żyda! Oj żałował — jak tu nie żałować?
Ktoś mówił mu: »Tyś głupi! lepiej, bym napadli
Po cichu jaki chlewik, niż tak wciąż harować«.
Kraść nie chciał... dziad i pradziad przenigdy nie kradli.
Posłyszał, że w obczyźnie jest chleba do syta;
Że zboża tyle rośnie, aż go nikt nie zbierze,
Że płacą za trud ludzki potrójne tam myta,
Że tam się jako człowiek żyje, nie jak zwierzę.
U krewnych pozostawił żonę w z dwojgiem dzieci —