Bo cóż poczną na dwóch morgach
Ci rodzice biedni,
Gdy żołądek prawie jeden
Całe żniwo strawi?
Często zboże grad pobije,
Często zmoczą deszcze,
Na przednówku głód dokucza
I nadzieje płonne,
A tu jeszcze czynsz opłacić,
Do kościoła jeszcze
Kupić świecę, chrzest wyprawić
I dać na podzwonne...
Więc też dzieciom na dwór pański! —
Toć to chleb powszedni,
Który chłopskie dzieci gryzą,
Choć je chleb ten dławi.
Nieraz kwiatem zapłonęły
Grusze w dworskim sadzie
I znów nieraz liść powiędły
Gdzieś tam w polu ginie,
Na obdarte, nagie drzewa
Zima lód swój kładzie,
A jej w służbie czas jak płynął,
Tak płynie i płynie.
Wybujała w rosłą dziewkę
O rumianej twarzy,
O przezdrowej, silnej piersi
I o twardej dłoni;
Choć trza nieraz nagiąć krzyża,
Choć się dłoń odparzy,
Znosi wszystko i za strawą
Kraśniejszą nie goni —
I tak kwitły rok za rokiem
Grusze w dworskim sadzie,
Rok za rokiem liść powiędły
Gdzieś tam w polu ginie.
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.
99
NA ROZDROŻU