Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.
115
NA ROZDROŻU

Ale pamiętaj, jak jest niebezpiecznie
We świecie żyć,
Ostatnia moja pociecho!...« »Matulu!
Toć wy mnie znacie,
Wiecie, matulu, że mnie o was chodzi
Koniecznie:
Lepszy zarobek... Aż dreszcze
Mnie tu wej! biorą... Człowiek, choćby z bólu
Prawie umierał po stracie
Bóg wie tam jakiej, wyskoczyłby jeszcze,
Tak on zawodzi...

Słyszcie, matulu, z gościńca
Niby muzyka ta!
Same aż nogi wyprawiają młyńca,
Tak walnie gra!
Ciekawa jestem, kto to majster taki?
Czy Bartek Szyba
Miałby tak naraz wygrywać Jagusi
Z gościńca?
Bo to, widzicie, do czasu
Niby nie słyszał w karczmisku — »Złe znaki« —
Gadają ludzie — »jak ryba
Dawniej dziewczyna, teraz, jak od kwasu,
Tak się wej! krztusi...«

Mówią, że stara gościnna,
Jak ten nasz siwy kot,
Pewnego rana do Bartosza, zwinna,
Pobiegła w lot,
Że mu prawiła: »Córkę-ś odarł z cześci —
Żenić się trzeba!...«
I miała słuszność przy sobie ta stara
Gościnna;
»Wprzód niby też tak... a daléj...« —
»Ulisia! skądże ci naraz się mieści
Ten rozum w głowie?! Oj! z nieba