I tak się stało... Jagusia, o długą
Drogę od naszej biedująca wioski,
Wejdzie do izby, łez oblana strugą,
I na tej smutnej pościeli krawędzie,
Gdzie śmierć za chwilę z tryumfem zasiędzie,
Padnie nieomal bez zmysłów:
Tak zmógł ją ból, że szlochań snać się nie pozbędzie.
Stary Kosarczyk poznał swoją córę:
Popatrzył naprzód, jak człowiek, co oczom
Swoim nie wierzy, potem rękę w górę
Podniósł i ciężko spuścił i bezwładnie
Na głowę dziecka; ze źrenic mu zdradnie
Dwie się po twarzy wielkie łzy zatoczą,
A głowa podniesiona w poduszki opadnie.
Jak obmacuje ślepiec grzbiet gołębia,
Aby się jego barwą rozkoszować,
Tak on swą ręką, co się już oziębia
Od tchnień śmiertelnych, szyję córki chłodzi,
Albo palcami wyschniętymi brodzi
W jej gęstych puklach: chciałby je tam schować,
Tak miękko mu w tych włosów jedwabnej powodzi.
W kątach ust zwiędłych, skrzywionych cierpieniem,
Widać to było, spoczął uśmiech błogi,
A wargi drżały: z Jagusi imieniem
Z wnętrza ostatnia uleciała para:
To, jak powiada Walentowa stara,
Dusza z człowieka w nowe idzie drogi —
Lecz można-ż temu wierzyć? Ha! różna jest wiara...
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.
142
JAN KASPROWICZ