Rosło pod matki opiekuńczem okiem
I pono-ć żadne nie zeszły kąkole
Na tym zagonie, który matka hojnie
Zlewała swoim potem, a krwawo, a znojnie.
Ale czas przyszedł, gdzie matczyne dłonie
Nie wystarczyły. Syn o kiju ruszył
We świat, by szukać gdzieś w dalekiej stronie
Nowej nauki, którą znaleźć tuszył
O własnych siłach... Niestety! utonie,
Kto w sobie głosu bożego nie zgłuszył,
Gdy jego pierwsze podniosą się dźwięki,
A kto do worka niema poco kłaść swej ręki.
Co się z nim dzieje, matka nie odgadnie...
Ale-ć zdaleka, niby jako chmura,
Co naraz jasne niebiosa opadnie,
Wieść do jej duszy spłynęła ponura,
Że w synu z nędzy zbudziła się zdradnie
Straszna, zabójcza, ojcowska natura,
Co nieraz w całe mści się pokolenia —
Gdzież jest królestwo boże? gdzie są jej marzenia!?...
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.
152
JAN KASPROWICZ