Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.
157
TYPY

Znaleźć i na to, jako jest nie mało
Przeróżnych lekarstw pomiędzy »narodem«.
Chodził i chodził, ale, jak te rzeki
W tył się nie cofną, żar nie będzie lodem,
Tak ona krew nie zginie pod tych powiek spodem.

Ano i nieraz kiedy się zobaczy
W małem lusterku, co przy sobie zawsze
Nosił w zanadrzu, tak z wielkiej rozpaczy
Wydaje mu się, że z dniem każdym krwawsze
Są te powieki i że twarz się znaczy
Coraz to bardziej piegami, że oto
I ludzkie ślepie patrzą nań ciekawsze;
Więc, aby skończyć z nieszczęsną »żorotą«,
Podąża do karczmiska — błoto, czy nie błoto...

I z »mankolii« przytupuje nogą
I rozmaite wyprawia przysiudy,
Aż się kolana stykają z podłogą,
Aż się na głowie włos rozwiewa rudy;
Bije się w pięty i skroń marszczy srogą,
Na szyi ciasną rozpina koszulę;
Wyłupia oczy, drze się — bez obłudy,
Szczerze, jak słońce; wydzwania piosnule,
Jak kocioł popękany lub świszczące kule...

Jużci-ć w spokoju nieraz sam tłomaczył
Swojemu sercu, ażeby też więcej
Miało rozwagi; lecz tak już przeznaczył,
Widno, sam Pan Bóg, het! od lat tysięcy,
Bo Adam w Raju, gdy Ewę zobaczył,
Tak-ci od razu, choć był bożym tworem,
Mózg mu się zmienił, niby w mózg cielęcy:
Nic, ino z Ewą siak i tak, wieczorem
I rano — wciąż przy swojej w miłowaniu skorem.

Prawda że potem Pan Bóg się pogniewał
I niby z raju wypędził Adama,