Ale to z tego, że za głośno śpiewał,
Że pieścił Ewę, choć nie chciała sama,
Skutek był taki, że odtąd odziewał
Adam swą nagość — lecz to rzeczy znane;
Świecić golizną przystoi dla chama,
Dla tego licha, co to wciąż pijane —
Stateczny człek ma zawsze na plecach sukmanę.
Tak sobie często medytował w głowie...
Ale, któż wie to, byłby może wreszcie
Swojemu sercu kazał, co się zowie
Aby milczało na wdzięki niewieście,
Gdyby niejedna, co mu wzięła zdrowie
Już całkowicie: raz, kiedyś, przypadkiem,
Córka Bartoszki, w dzień odpustu, w mieście,
Z wielkiej szczerości — zbyt to było rzadkiem —
Raczyła nie Wiechetkiem nazwać go, lecz bratkiem.
»Ano, jak bratek« — odrzecze — »to bratek!
Bóg-że ci zapłać, chociaż, mówiąc szczerze,
Oddałbym raj swój i chleba ostatek,
Gdybyś mnie mężem...« »Niech cię licho bierze«
Parsknie dziewczyna i w te tropy płatek
Do warg przyłoży, aby ukryć śmianie...
»A co?« — zapyta Szafran — »czy ja zwierzę?
Czy mnie to nie stać na ludzkie kochanie?
Powiadam ci, że szczęścia na zawsze nam stanie!«
Odtąd zupełnie biedne Szafranisko
Otumaniało... Zawsze tak sprawował,
Iżby się znalazł koło dziewki blizko:
Drogę zachodził, za płoty się chował,
Aby ją ujrzeć; drżał, jak zbite psisko,
Bóg wie, dlaczego, kiedy mu przed oczy
Tak wręcz stanęła... »Wiesz, tobie konował
Bardzo potrzebny, niech ci krwi utoczy« —
Mawiała wtedy Kaśka — »w ślepiach ci się mroczy«.
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.
158
JAN KASPROWICZ