Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.
172
JAN KASPROWICZ

A co? czy już spokojna? zalewa się łzami,
Biaduje, że aż straszno pomyśleć! Wiesz, żniwa
To jakby pogorszyły; widać, nieszczęśliwa
Sto razy jeszcze więcej, gdy patrzy na ludzi,
Jak wszystko u Orlika, że aż strach, się trudzi;
Jak zwożą fury zboża do onej stodoły,
Jak młody Orlik biega czerwony, wesoły —
Boć prawda, że to roczek nazbyt urodzajny...
Dyć byłam ja ci dzisiaj u Jewki; zwyczajny
Interes niby miałam — szło o zapytanie,
Czy jeszcze jej potrzeba słomy na posłanie,
Bo wiesz, że coś dwóch snopów zażądała wczora...
Spoglądam ja ci na nią: »Jewka! czyś ty chora,
Że oto tak wyglądasz, jakby z krzyża zdjęta?«
Lecz ona nic... »Niech serce twe się upamięta«
Tak znowu ją zagadnę — »po co te żałości?
Wypłaczesz sobie oczy i wysuszysz kości!
Powinnaś przecie baczyć na oną sierotę,
Co będzie z nią, gdy masz już zagryźć się ochotę?«
I na to nic, przy oknie, jak kamienna, stała
I prosto na podwórze Orlika patrzała —
Te ręce strasznie chude na ciemnym fartuchu,
Te oczy, jakby za mgłą... Więc ja znów co duchu,
Doradzać jak najlepiej, by się zbyła bolu;
Lecz ona ino z łzami: »Kumolu! kumolu!
Brak nawet własnej słomy...« Tak-ci, mówię, było...
Sam powiedz, czy dziwota, jeśli za mogiłą,
Jeżeli za tą śmiercią tęskni człowiek taki?...«
»Masz prawdę«, rzeknę babie, »złe to niby znaki!
Ja sam ci nieraz widzę, jak, chustką okryta,
Okrąża dawne gniazdo ta biedna kobiéta,
Prawdziwie, jakby ptak ten, którego łasica
Wygnała z jego gniazda; sam słyszę, jak łyca,
Jak szlocha, kiedy ino swe oczy podniesie
Na dawne, stare kąty... Jak brzezina w lesie
Po rosie lub po deszczu, tak łzy Jewka roni...
I dzisiaj idę w pole, by zajrzeć do koni,