I na skobel zamknęła dobytki,
I, zrobiwszy znak krzyża na czole,
Dalej w drogę... Nie bierz mnie na pytki,
Miły bracie! Przemilczeć już wolę,
Jak się biedna mitręży Salucha,
Jak-ci nieraz aż po pas zapada
W zaspy śniegu, jak w te ręce chucha,
Jak na każdym prawie kroku zdrada;
Tak jej myli drogę czas ten brzydki —
Jak szła, na skobel nędzne zamknąwszy dobytki.
Ranek rozlał światła jasne smugi
Ponad miastem dokoła, dokoła,
Kiedy stara po męczarni długiéj
Wypoczęła w pośrodku kościoła.
Przed ołtarzem ksiądz odprawiał jutrznię;
»Magnificat« ryknął lud zebrany,
Sygnaturka w srebrny dźwięk i hucznie,
Aż drży kościół, odgrzmiały organy,
A jak rolę krają ostre pługi,
Tak mrok świątynny pruły jasne światła smugi.
Rosło serce, rosło, jak w tej dzieży
Na chleb ciasto, a z duszy głębokiéj
Modlitewka za modlitwą bieży,
Tak-ci tryska, jak żywe potoki...
Dziwno nawet samej komornicy,
Skąd jej tyle we wnętrzu modlitew,
Dziwno, dziwno, że boleść Dziewicy
W tym ołtarzu nie kraje, jak brzytew,
Że jej smutek na sercu nie leży,
Że serce tak jej rośnie, jak to ciasto w dzieży.
Widno, Pan Bóg sprowadził kobiecko
Na rozkosze — szczęśliwe i zdrowe
Odnalezie w tem mieście swe dziecko...
I podniosła do góry swą głowę
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/299
Ta strona została uwierzytelniona.
193
NA SŁUŻBIE