Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/387

Ta strona została uwierzytelniona.
281
SALUSIA ORCZYKÓWNA

Wnet ubiegła mej zadumy chwilka,
Pomieszane przerwały ją głosy:
Przed sąsiednią chałupą bab kilka
Jęło wrzeszczeć pod same niebiosy;
Tłum dzieciaków, obdarty i bosy
Aż rzechotał, wypuczywszy brzuchy,
Gdy hyeny szły sobie we włosy;
Wrzask się wzmagał, to opadał, głuchy,
Chrapliwy i chwarszczący, jako żwir ten suchy.

Wszystek brud ten, co, ukryty, drzemie
Na dnie ludzkiej natury, tu ożył:
»Ty małpisko! ty cygańskie plemię!
Byczy rodzie!« — tak się jad ów srożył —
»A wej! znajdek!...« »Sam pies cię podłożył
W gniazdo twojej matuchy!...« »Fe suka!
A ty byłaś jałówką?... co?... Dożył
Twój-ci ojciec pociechy: nauka
Niedarmo! toć większego niema nad cię tłuka!...«

Odwróciłem się cały ze wstrętem
Od tych ludzkich pohańbień obrazu:
Płaz się wala w bagnisku, lecz świętem
Jest przy sercu ludzkiem serce płazu;
Człowiek nie zna litości; rozkazu
Przeświętego nie słucha, co płynie
Z jasnych niebios i na miejsce głazu,
Gdy brat zgrzeszy w nieszczęsnej godzinie,
Poleca rzucać chlebem, tak! chlebem jedynie...

Przebudzony, list podjąłem z ziemi,
By go czytać w półmrokach zachodu,
Przysunąwszy rękoma drżącemi
Prosty stołek do okna... Ta wrzodu
Ciecz, to ścierwo obmierzłego płodu
Ludzkiej nędzy, dopiero widziane,
Widma walki bez końca i głodu,