Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/390

Ta strona została uwierzytelniona.
284
JAN KASPROWICZ

Potajemnie człek się dość nasmucił,
Pisz, niech wraca; choć w ostatnim trudzie
Spędzę lata, to ludzkiej obłudzie
Już nie poddam tej głowy... Pieniędzy
Nawet poślę, gdy trzeba. O zmudzie
Będę waszej pamiętał; coprędzej
Trza posełać z listem!... Boże, żal się naszej nędzy!«

Pisaliśmy, ale już daremnie;
List się wrócił; więc my w tym momencie
Do urzędu — coś szepnęło we mnie —
Na wywiady... Mówię tobie święcie,
Wszystkom robił, ażeby przyjęcie
Było w domu jakie takie; bo to,
Pomyślałem, przyjdzie jak na ścięcie,
A gdy ujrzy, że my ją z ochotą
Witamy, to też zerwie z tą swoją żorotą...

Przeminęły tygodnie, a wieście
O niej żadne; aż tu raz spotyka
Mnie od wójta pisarz, gdym był w mieście,
I powiada, że ma do Orczyka
Coś, co tyczy się córki... »Metryka,
Czy też berycht?« tak go wręcz zagadnę;
»Mnie ta sprawa«, mówię, »też dotyka,
Więc powiedzcie...« »Dyć berycht, paradne
Są rzeczy, tak mi powie; niech się tu zapadnę!...«

»No, a cóż tam?...« »A no, cóż? w więzieniu...«
»Orczykówna?...« »Juści, to ladaco...«
»Czy też rychtyk stoi po imieniu
Salomeja?...« »Nie inaczej...« »Za co?...«
»Za cóżby tam: pewnie, że ją stracą!
Straszna zbrodnia!... Mamczyła w Berlinie
Gdzieś u żydów; tacy dobrze płacą,
No, a pasą, że to fi!... dziewczynie
To jeszcze było mało; mściwa! więc też zginie...«