Upadł na krzesło, książki na stół rzucił,
Odetchnął z głębi; snać trud całodzienny
Zaciężył nad nim, jako ów brzemienny
Obłok nad sercem czystego jeziora —
W czas, gdy się rodzi z mgłami duch jesienny,
Gdy się zniszczenia bezlitosna Pora
Na trawy, kwiaty, drzewa kładzie, niby zmora.
LVII.
Pomiędzy książki sięgnął i papiery,
Które na stole zalegały stosem,
I z ich pośrodka dobył kartek cztery,
Zbrukanych, żółtych; jął czytać półgłosem
Niewprawną ręką, grubo i ukosem
Stawiane słowa; matki to schorzałéj
List był ostatni; niby włos za włosem
Po raz już setny rozbierał ten cały
Różaniec łez, choć serce kraje się w kawały.
LVIII.
A w onym liście było napisane,
Że matkę straszna ogarnia tęsknota
Za jedynakiem i że w sercu ranę
Uczuwa krwawą; że żadna robota
Już jej nie idzie; że jest, jak u płota
Samotne zielsko, odkąd mąż jej stary
Poszedł na wieki; czemu nie dziwota,
Bo juścić zawsze lepiej jest do pary
Tę taczkę pchać na świecie, śród trudów bez miary.
LIX.
I potem dalej w liście opowiada,
Jak niby ojciec umarł ze zmartwienia,
Że na nic poszła wszystka dobra rada;
Że, jak pamięta, to od pokolenia
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/459
Ta strona została uwierzytelniona.
353
WOJTEK SKIBA