Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.
MARYŚKA.
Jak się nie mam troszczyć, jeżeli macie zamiary na doprawdy...


MIĘTA.
Juści, że nie na żarty.


MARYŚKA.
Anoć, widzicie: jak będzie wam miał odmierzyć korzec żyta, tak powie: »Dziadu! na co ci żyto?... A bo to nie masz chleba u mnie?...« Czy to nie dzieje się tak w niejednym domu, choć dzieci niby najlepsze? Czy to ja na takie rzeczy nie patrzała własnemi oczyma?...


MIĘTA.
Juści... juści... Toć i mój Walek niby od niejakiego czasu... A może mnie ino tak się wydaje.


MARYŚKA.
Gdzie wam się wydaje?... Po prawdzie jest... A jak pożądacie kawałka chleba, tak on wam znowu zamaluje gębę: »Parobek, tak powie, który musi pracować, nie zje tyle, co wy, choć nie robicie nic...« Jak będzie miał zaprządz konie, ażeby stary ojciec mógł też gdzie jechać, abo na jarmark, abo na odpust, i miał swoją paradę, jaka mu się za jego dobytki po prawie i po wszelakiej słuszności należy, tak on powie: »A czy to, dziadu, nie możesz piechty chodzić?... A może jeszcze z macochą chcecie paradować?... he?...« O Macieju! nie chcę ja takiej dobroci... Poszukajcie sobie innej... Chce niby odchodzić.


MIĘTA powstrzymując ją.
Nie tak gorąco, duszyczko, nie tak gorąco!... Nie doczeka się tego...