Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.
na przekór lilii wszystko wam opowiem.
Otóż zbliżyło się granie,
że ino ręką pochwycić
każdziutki dźwięk.
A za dźwiękami — tfu! zgroza! —
jakieś straszliwe zjawisko;
W lot się ukryłam pod mech aksamitny
i patrzę:
utyka pośród korzeni,
pośród tojadów i ostów
z wierzbową piszczałką w ręku —
nie wiem — parobek czy pastuch.
Przystanął, wytrzeszczył oczy
i wargi otworzył,
jak gdyby myślał, skąd się echo rodzi.
I począł drapać się w głowę
i z rozczochranych jął wybierać włosów
kawałki słomy.
A brudną koszulę
miał przepasaną powrósłem
i po kolana był zbryzgany błotem.


LILLA.
A więc ta słomka w tym lesie
to ślad człowieka?


KALINA.
Przeraźliwego!


JEDEN Z BŁĘDNYCH OGNIKÓW.
Mnie tam nie przerazi!


MUSZKA.
I jabym także nie uczuła trwogi.
Żeby się tylko jeszcze raz ukazał!...