Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.
który wypasać musi cudze szkapska
i nawet nie ma za co kupić butów.
Dyabliż mi, psiakrew, nadali to wszystko!
Duszę bym oddał czartu, żebym znalazł
jakie lekarstwo na taką chorobę,
co źre człowieka, jak ogień... Wcierniosty!...
Nagle zjawia się Mefisto i Doktór.
Wojtek przerażony nagłem zjawiskiem.
Któż to?


MEFISTO.
Człowieku, zbłądziliśmy w górach — — —


DOKTOR.
Wyprowadźcie nas z tego jaru.


WOJTEK ochłonąwszy.
Poco
takim wej! panom włóczyć się po mrace
i po tych głupich skaliskach?... Nie lepiej
siedzieć to w mieście, w spokojnej komnacie,
na wyścielanych krzesłach, z fajką w gębie,
przy dobrem winku, a nie łamać nogi
i drzeć te piękne wej! buty po haściach
i po kamieniach?


DOKTOR.
Widzicie, mój bracie,
noc, noc przepastna jest istotą bytu,
i kamieniami najeżone drogi,
któremi człowiek przechodzi przez życie.


WOJTEK.
Tsia, mądre słowo! Ale ja wam powiem:
dla was za wiele, wiecie, jest dobrego,
tak jak znów dla nas za wiele jest złego.