Ten, co miał serce jak wnętrze kościoła,
A dziś zamienił je na czeluść ciemną,
Ten ród, co pragnie spokojnych komórek —
Ten ród przygniotę do cierpień łożyska;
Ześlę nań węże i stada jaszczurek,
Niech się w objęciu ich kurczy i ciska...
Zmącę mu źródła i spalę mu ziarna,
A on spragniony i głodny, sam siebie
Niechaj zabija, niech strugą krew czarna
Płynie obfitą po tej spiekłej glebie.
I cóż, Ormuździe? Wszak gasną twe słońca
Wszak się w popiele mej zemsty już stliły?
Ciemność panuje od końca do końca
I wszędy czuć już zgniliznę mogiły!...
I cóż? czyś równie tak wielki i dumny,
Jak ten, co więzy gotuje i trumny?!...
OROMAZ.
O ty piekielnej zemsty szatanie!
Dzisiaj ci płaci upadek człeka
Zwycięstwa dań;
Ty śmierć rozsiejesz na jego łanie,
Lecz do mych krain droga daleka —
Nie wejdziesz nań.
W nieśmiertelności tuląc się szaty,
Będę tam mieszkał, a za mną słońce
I duchy zórz,
Płodząc nasienie na nowe kwiaty,
Na nowe lilie, życiem woniejące
Po chwilach burz.
Albowiem słuchaj, zły niszczycielu:
Tworząc człowieka, wlałem mu w duszę
Skier własnych zdrój.
Dziś on ukryty... po latach wielu
Zbudzą go własne twoje katusze —
Ten czyściec twój!