Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.3.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

A on wam słupy stawi niebotyczne
Tam, gdzie się ludne krzyżują gościńce,
I będzie krzyczał: »moi dobroczyńce!?...«

Może myślicie, że u bram świątnicy
Waszej Astarty będą w znak się kładły
Chóry sióstr naszych i waszej źrenicy
Odsłonią łona, drżąc, jak kłos pobladły,
A wy, pożądań obryzgawszy pianą
Nagą ich czystość, pobożni cynicy,
Rzucicie drachmę, łzą nieszczęsnych zlaną,
W cześć swemu bóstwu i swoim kapłanom?!

Więc cóż?... milczycie?... znam wasze milczenie!
Potajemnymi nas szepty przeklniecie:
Dziś zachodzące waszych słońc promienie,
Co niegdyś krwawo błyskały po świecie,
Rozgłośnej pieśni ze statuy Memnona
Już nie wywabią. Zamarło wam tchnienie,
Zamarło życie śród zwiędłego łona
I wasza lutnia kona... kona... kona...

Dawniej, tak! dawniej, ten wasz wieszcz zbolały,
Owiany czasów minionych pomrokiem,
Patrząc, jak łamią waszych gór się skały
Od błyskawicznych piorunów, potokiem
Łez z swego serca zalewał pożary —
I płakał — płakał — tonął we łzach cały
Nad grobowiskiem tej sławy prastarej,
Która dziś poszła między sny i mary...

I była pieśń ta szelestem więdnących
Ziół na ściernisku spalonem; jesiennym
Jękiem tych wiatrów północnych, bijących
O szyby pustych kościołów; brzemiennym
Trzaskiem ołtarzy — bez ofiar i cześci;
Odbiciem zorzy wieczornej, gasnących