I raz mu ducha na szczyty wprowadza,
Które gwar ulic mgłami mu powleka,
To znów go strąca tam, gdzie życie ścieka
Szarymi męty, ach! i przesyt spładza.
A jednak jesteś tylko lustra płytą,
W którem istota, dana ludzkim bytom,
Widzi się bardziej pełną i rozwitą —
Tylko pod skrzydeł twych cichemi pióry
Czujemy bardziej dwojakość Natury,
Co raz pcha na dół, a raz rwie do góry.
XXV.
Odpycham książki zaczernione karty,
Choć towarzyszką była dotąd miłą
I, zdjęty znużeń jakąś rzadką siłą,
Padam w zadumę, o brzeg stołu wsparty.
A wtem się ku mnie przedrze, mimo warty,
Anioł czy Fryne i krew moim żyłom
Rozbudzi, szałem źrenicą opiłą
Zawisłszy na mnie i łonem — Astarty.
Śmieje się w oczy, porywa za szyję,
Gorące wargi w usta moje wciska —
Pije... snać życie wszystko mi wypije...
Lecz wtem złudzenie prysło, tak jak pryska
Promyk, gdy gaśnie w odbiciu dalekiem:
O samotności! jam był — tylko człekiem.
XXVI.
Czylim ją kochał?... Zawiłe pytanie,
Na które jednak odpowiedź nie trudna,
Choć dusza jeszcze w gniew i wyrzut ludna,
Choć jeszcze ropa na niezaschłej ranie.
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.3.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.