Że w ich uścisku jesteś tak pogodny,
A tak głęboki, jak ich tajemnicze
Westchnień szelesty, co, ciszą zwodnicze,
Zdradzają ocean, w drogie perły płodny?
Tak!... I ocean, choć go ręka burzy
Do dna poruszy, w męty się nie zmieni:
Ale jak nikłą ilość oceanów?
A ileż ścieków, a ileż kałuży,
Które bryzgają, chociaż bez orkanów,
Za lada wiewem, i gdzie gad się pleni?...
XXIX.
Poza mą celą, wewnątrz kurytarza,
Słyszę co rano głośne kajdan brzęki
I głuche kroki po plecionce miękkiej —
To na »powietrze« prowadzą zbrodniarza.
I tak mnie dziwnie ten moment przeraża,
Że mnie snać palą jego sine męki,
Że czuję więzy wokół własnej ręki,
A to fantomy, które — litość stwarza.
Oto używa nad grobu otworem —
Zapadł już wyrok: gardłem winy płaci —
Powietrza jeszcze, eliksiru życia...
O! jakże straszni są ci ludzie-kaci!
Nim przetną życie swoich praw toporem,
Dają słodycze jego do wypicia.
XXX.
Co dzień spotykam śród zwykłej przechadzki,
Lub powracając w uścisk celi-jędzy,
Co ci swe wdzięki daje — bez pieniędzy,
Więźniów, czyszczących sprzęty lub posadzki.
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.3.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.