Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.3.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

A Eliezer, patrząc na te dziwa,
Na te policzki, na tę kibić cienką,
Na pierś tę pełną, co się lekko zrywa
Pod suknią miękką,

Zajdzie jej drogę, pokłoni się ręką
I potem wskaże ku miedzianej kruży:
»Nachyl swojego mi wiadra, panienko —
Jestem w podróży...«

I ona, płonąc, jak pękówka róży,
»I owszem«, rzecze, dzban na łokciu wspiera,
Bielszym nad marmur, i chłodem obsłuży
Eliezera.

»A teraz pozwól«, powie dalej, szczera,
»Niech i wielbłądom napełnię koryta;
I na nich, widać, w tym pocie przeziera
Droga przebyta...«

I czerpie z studni ta lilia rozwita,
I poi stado urocza dziewczyna,
A z ust się piosnka wykrada wpółskryta:
Wiosno jedyna!

I rzecze sługa: »Oto jest godzina!
I oto znak Twój jest widomy, Panie!
Dla tej niech pan mój gotować zaczyna
Ślubne posłanie«.

A potem, patrząc w jej lica zaranie,
Wszystko opowie, jak wyszedł na zwiady
I jak zasięgnął, gdy u źródła stanie,
Boskiej porady.

I jak tę znajdzie, której szukał, blady
Trudem i troską, wyboru niepewny,