IV.
Od puszczy Dyblat jęknął wiatr, żarzewie
Wraz z skalnym żwirem sypiąc dookoła;
Opoki, nagie wysunąwszy czoła,
Zdały się topić w jego dzikim śpiewie,
Hufcom, zmienionym w głaz, podobne zgoła —
Skąd przyszły, by skamienieć, żaden rozum nie wie.
Ezechiel zamilkł, sam jak skamieniały;
Pobladł, snać życia nie czuje już w sobie,
Na dół, ku biodrom, zwisły ręce obie,
Wzrok martwy wpił się nieruchomie w skały,
Przygasły, senny, jak gdyby w żałobie
I we łzach nieskończonych źrenice spłowiały.
Lecz naraz spłonie, jak pochodnia żywa,
Gdy ją zapalą pośród gęstej nocy;
Z ócz jego naraz, jak pociski z procy,
Skra się za iskrą lotem wydobywa:
To Jahweh dał im swej ognistej mocy —
Moc Jahwy na proroka płomieniami spływa.
I tak do braci swojej prorok rzecze:
»Oto duch boży, wionąwszy od góry,
Ducha mojego ze śmiertelnej skóry
Wyrwał i poniósł na boleści miecze —
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.3.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.