Tabor i Sulem, co w niebieskiej dali
Gubiły szczyt swój, jemu braćmi byli;
Z niemi się cieszy i z niemi się żali
W chwili radości i w boleści chwili,
I z niemi strzela nad ziemię, w niebiosy...
A gdy się dzionek do upadku chyli
I na błoń kwietną występują rosy,
Wraca znów w miasto, tam, gdzie jego uszy
Rażą zawiści rozkłócone głosy.
I nie mógł pojąć w swej natchnionej duszy,
Dlaczego braćmi nie czują się ludzie,
Gdy on był bratem nawet leśnej głuszy...
I patrzał na to, jak w powszednim trudzie
Łamią się serca; jak ich blask promienny
Gasł, zamiast w rajskiej spotężnieć ułudzie.
I patrzał na to, jak o chleb codzienny
Toczą się walki, a narzędziem boju
Duch, w nizką chciwość i zawiść brzemienny.
I zdało mu się, że na rany znoju
I ziemskiej troski potrzeba balsamu
Niebieskiej ciszy, rajskiego spokoju.
I myślał prawdę wnieść na miejsce kłamu;
I słowo boże stawić w miejsce chleba;
I ludzi powieść do boskiego chramu.
Nie w imię ziemi, ale w imię nieba,
Co nań tak patrzy pogodnemi oczy,
I w Jego imię złączyć ludzi trzeba.
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.3.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.