A On mu nie był bogiem, co się mroczy
Chmurą ołowiu i grzmi gromem gniewu,
Że się aż ziemia w swych posadach toczy:
On był mu dźwiękiem słowiczego śpiewu;
On był mu lasu łagodnym szelestem;
On był mu szmerem rzecznego przelewu...
On był mu słońcem, co promiennym gestem
Każe tym kwiatom, aby kwitły z nowa,
Aż kwiat mu każdy odpowie: patrz! jestem!
A chociaż przed nim lali inne słowa
Uczeni w Piśmie, gdy za próg jasziwy
Chodził w sabaty, daremna ich mowa:
Do serca głos ich nie płynął zdradliwy —
Pyszni, szeptali, odchodząc pobici:
Skarż »syna krnąbrnych«, ty Boże Gniewliwy!...
I tak przed duszą codziennie mu świéci
Ten promyk boży, aż się w dzień przemieni,
Przed którym zadrżą nietoperze skryci...
I tak codziennie z tajemniczych cieni
Gorących marzeń zarysy wychodzą
Mistrza, proroka i blaskiem promieni
W serce mu godzą i w ducha mu godzą,
Aż serce rwie się, aż rwie duch się cały...
I Pisma słowa potężne wnet zrodzą
Nowe nadzieje i nowe zapały:
Sam się wczytywał, lub słuchał, podróże
Czyniąc na Syon, w ten gród Pańskiej chwały.
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.3.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.