Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.3.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Jasnym odłamem, który spadł z szelestem
Z gwiazdy jakowejś, ale gwiazdą samą,
Choć blask jej krwawy krwawym tobie chrzestem...

Kiedy byt pierwszy uwił poza bramą
Niebios swe gniazdo, jam go — tak w swem nizkiem
Klną rozumieniu — skalał grzechu plamą.

Nim tyś się z ziemskiem spokrewnił ogniskiem,
Zanim się stałeś tem, czem jesteś — człekiem,
Jam był!... A darz mnie, jakiem chcesz, nazwiskiem:

Wysłańcem piekła, które swoim ściekiem
Zatruwa serca; Szatanem, Zagładą —
Zwij Lucyferem, jak w echu dalekiem

Zwać będą wieki, co, jak mgła, się kładą
I, jak mgła, znowu się kłębią i giną,
Mknąc w przyszłość smutną, ach! w tę przyszłość bladą —

Jestem, czem jestem: Piekłem, Zbrodnią, Winą.
Dość, że mam władzę — nawet ponad tobą...
Mistrzu! czy widzisz tę mgłę zmroków siną?«

— A właśnie strop się okrywać żałobą
Nocy rozpoczął; w miejsce dziennej krasy
Wznosił się zwolna cień, właściwy grobom. —

»Widzisz, proroku, tę mgłę?... Tak, to czasy,
Co idą... Tłum ten, co z mroków czeluści
Wypływa, widzisz?... Patrz! patrz! to opasy,

To fabrykanci i bankierzy tłuści,
Twego królestwa obrośnięci sadłem...
Lecz cyt!... to głos ich!...