Co zbiegł na chwilę, lecz z jaśniejszą skronią
Jawi się znowu... A tam srebrne chmurki,
W żar pokraśniawszy, gonią się i gonią,
Jako jagnięta, puszczone z obórki,
Gdy białe runo okrasi im zlekka
Słońce, spływając na wrzosów pagórki.
I natchnionego rośnie pierś Człowieka,
I cały świat ten ogarnia swem tchnieniem,
I dźwięczy z wiatrem, jak dźwięcząca rzeka.
A wtem od tyłu zbliży się ze drżeniem
Jedna z tych kobiet, co na ustach ludzi
Żyją, pogardy znaczone imieniem.
Do nóg mu padnie i płacz się w niej zbudzi;
A gdy mu łzy jej nagie stopy zroszą,
Żar ich palący chłodną maścią studzi.
Potem, ująwszy kędziory, z rozkoszą
Na alabastru płynące ramiona
I na dwie piersi, które łzy podnoszą,
Zwinie je w ręcznik niewiasta wzgardzona
I stopy jego obetrze swym włosem
I znów pomaści i znowu jej z łona
Płyną łzy ciepłe... Przejęty jej losem,
Mistrz na nią patrzy ze słodyczą w oku,
Serce jej sercem ogarnia... Ukosem
Spojrzy nań Szymon, siedzący przy boku
Gościa świętego, myśląc potajemnie:
»Jawno-grzesznica! snać nie wiesz, proroku!«
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.3.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.