Lecz Mistrz, zajrzawszy w jego duszy ciemnię,
Wielki tą chwilą i miłością wielki,
Rzecze do niego: »Czemu wątpisz we mnie?
Czy ty wylałeś oliwy kropelki
Na moje włosy, gdym progi izbicy
Twojej przestąpił?... Czyś ty z tych, co belki
Nie chcą dopatrzeć we własnej źrenicy,
A źdźbła dopatrzą pod powieką brata?«
I, zapłonąwszy ogniem słońca-świécy,
Która rozprasza zmrok Kościoła-świata,
Rozpocznie dźwięczyć i słów swoich dźwięki
W jedną, przedziwną melodyę posplata:
»Otom ja przyszedł, aby wygnać męki,
Łzy i pogardę i stawić miłości
Ciche ołtarze... I skinieniem ręki
Zbiorę tych wszystkich, co biedni i prości,
I tych, co w grzechów chadzają odzieży,
Przyjmę do siebie za najmilszych gości
I do królewskiej posadzę wieczerzy...
I to zakonu mojego zadatkiem
W czasie, co idzie i do mnie należy...«
LUCYFER.
Ha! ha! ha! ha! ha! Oto jestem świadkiem,
Jak twej nowiny zwiastuny-wybrańce,
Z licem, modlitwą i pokorą gładkiem,