Lecz dziś daremnie ulatać w błękity
Miesięcznej nocy, choć tak srebrną ciszę
Leje na cedry i oliwek szczyty.
Dziś, choć się fala tak wdzięcznie kołysze
I tak powabnie zaleca swe wdzięki,
Mistrz nie odpowie: »Szeleść dalej, słyszę!...«
Dziś, choć mu szepce natłok lilii miękki:
»Pij! wszak dla ciebie ronimy te wonie«,
Mistrz po ich kielich nie wyciągnie ręki...
Dzisiaj on wszystek w swej boleści tonie,
Do krwi mu serce szarpią przeczuć kleszcze,
Aż krople krwawe wystąpią na skronie.
Spojrzy ku miastu, nad miastem złowieszcze —
Widzi — w oddali zwieszają się chmury:
Jutro ogniste posypią się deszcze.
Na Jeruzalem, na syońskie mury
Krwawy się strumień pożarów rozleje...
Oto już błyska, już płomień ponury
Strzela ku niebu, że na niebie dnieje,
Choć noc posępna wypełnia przestworze...
Walą się gruzy, tłum smagany zieje,
Woła na zbawcę... lecz znaleźć nie może...
Żył — wczoraj!... Tyr-by i Sydon słuchały,
A Jeruzalem... Boże!... Boże!... Boże!...
Spojrzy na miasto: mgieł przejrzystych zwały
Srebrzą się w blaskach, które księżyc wplata
W ich przędzę nikłą, że zdaje się cały
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.3.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.