IV.
O ZŁOTE SŁOŃCE.
O złote słońce, ty dziś na błękitnem
Przyświecasz niebie ognistymi blaski,
A przecież w sercu, cierpieniami szczytnem,
Nie chcesz promiennej zapalić nam łaski,
Nie chcesz spleśniałej tkaniny żywota
Zmienić w przejasną, nieskalaną przędzę,
Lecz, zdala szczęścia rozjaśniając wrota,
Jeszcze nas w większą, ach! w większą pchasz nędzę.
Zrodzeni w chatach dymiących i brudnych,
Zaledwie w piersi dosłyszym oddechu:
Cóż więc dziwnego, że myślim o złudnych
Krajach rozkoszy bez bolu i śmiechu?
Cóż więc dziwnego, że, prawie szkielety,
Żebrzemy siły i krasy młodzieńczej,
Że pragniem męskiej do czynów podniety,
Co blade czoła wawrzynem uwieńczy?
Ty znów świeżemi okrywasz makaty
Ziemi powiędłe, zmrożone manowce,
I znowu wlewasz dziewiczość w te kwiaty,
Co oplatają wieńcami grobowce.
Oto, poprzednio lodowe, źródliska
Dziś się tak jasno, tak czysto krysztalą,
Taki z nich napój dla błoni wytryska,
Taka swoboda gna falę za falą.
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.4.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.