Ta strona została uwierzytelniona.
VI.
PORANEK.
Noc już kona, już zrywa gwiaździsty się wianek:
Jak kwiecie ginie z wiatrem, nikną gwiazdy w górze...
Znikły... Jedna na niebios błękitnym lazurze
Rozlała blask jutrzenka — przeddniowy kaganek.
Patrząc w wodę, jak w lice kochanki kochanek —
Szczęśliwy!... przecież nie wie, że miłości róże
Wnet zerwią i rozwieją wietrzyska i burze... —
Ach! cudny, choć zimowy, zawitał poranek.
Zgasła jutrznia, a słońce pośród zórz korali
Stroi nagie drzew szczyty w tęczowane suknie,
Lub łamie swe promienie o kryształy fali...
Cicho wszędzie... Ni piosnki usłyszeć śród sioła,
Kra tylko, falą pchnięta o krę czasem huknie...
Smutno... smutno... a jednak — jak pięknie dokoła!