Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.4.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

 
Zbyt rzadko swemi ożywiasz ponęty
Zgłuszonych ciosem życiowego gromu:
Częściej nas widma boleści i sromu
Jak Prometejów, zwalczonych pragnieniem,
Do skalistego przykuwają złomu
I z wnętrz tak nam chłoną tchnienie za tchnieniem,
Że, choć się zbudzim rano, dzień jak noc — cierpieniem.

IV.
O śnie ty jasny! O śnie ty błękitny!
Miesiącem jesteś, co nad chmur sinawem
Płonie spowiciem i ten swój przeszczytny
Zatapia obraz w jezior sercu łzawem,
Tak, że aż całe lśnią światłem złotawem...
Jutrzenką — grobem miesiąca i zorzą
I słońcem jesteś, co nad zorzy krwawem
Wstaje posłaniem i sennym przestworzom
Wyciska swoje piętno — żywota myśl bożą.

V.
O śnie rozkoszny!... Helleńskich niebiosów
Strop, do tej chwili zaledwie przeczuty,
Zawisł nademną i z srebrzystych włosów,
Które świt rozwiał swobodny, wyzuty
Z ciężkiej chlamidy pomroku, dopóty
Powiewną splatał tkaninę, aż, złoty,
Pośród fal morskich przytłumionej nuty,
Otoczon zorzy różowymi sploty,
Wzniósł się Helios i swymi rozszarpał ją groty.

VI.
I rozlał zdrój się po niebie czerwony,
Im niżej — płonąc rumieńcem purpury,
A coraz wyżej, ponad nieboskłony
Łagodniał w blaskach, aż gdzieś tam u góry
Z szafirowemi połączył się chmury
W złoto-sinawe przędziwo, co kołem