Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.4.djvu/096

Ta strona została uwierzytelniona.

Dopókiż jeszcze moloch, walki głodny,
Będzie z nas krwawe pożerał daniny,
Gdy nasze matki, drżące, jako trzciny,
Leją łez rosę w strumień krwi swobodny?

Ach! Czyż spokoju i tej cichej pracy,
Która swe gmachy miłością buduje,
Złota nas przędza nigdy nie osnuje?

Czyż na nas wiecznie ma ciążyć przekleństwo,
Które ponoszą dziejowi żebracy:
Przecicha boleść i głośne męczeństwo!?...

V.
Kiedyż to życie przestanie być życiem
Słońca, co blednie, blasków, które gasną?
Zachodem dążeń, w wieczoru przejasną
Spowitych zorzę, co ledwie jest śniciem?

I kiedyż świat ten, mrący pod nakryciem
Ponurej nocy, nowe siły drasną,
Siły porannych przebudzeń, i ciasną
Pierś mu rozszerzą szczęścia wiecznem biciem?

Ach! tyle razy ze snu się podnosi
I tyle razy dniem pragnień gorących
Rozrywa wnętrze i znów w sen zapada.

A z wszystkich czarów, ze wszystkich kwitnących
Koron nadziei, pozostaje blada,
Zwiędła łodyga, która smutek rosi...