I żary na mnie buchają czerwone,
Dusza ma ogniem, niby krwią, się broczy —
Tajemną w Sais rozdzieram zasłonę,
By zginąć w światła ślepiącej roztoczy.
Zabójcze światło! Do głębi przewierci,
Człeku, twe wnętrze, ale nie rozświeci
Zagadki bytu, która w niem się chowa.
Przy tobie stanie li zdawkowej Śmierci
Posępne widmo, straszydło na dzieci,
Albo też Boleść, tak, jak Śmierć, zdawkowa.
III.
O Mono Lizo! Niema w sercu mojem
Ni jednej chwili, gdzieby twe powieki,
Pełne tajemnic, zbratały z spokojem
Mą duszę!... Śmiej się! Śmiej się! Niech w daleki
Popłyną przestwór nieuchwytne rzeki
Mgławic miesięcznych, darzące ukojem
Serca, znużone ciężarem opieki,
Którą ich raczy świat ten!... My nad znojem
Staniemy zdrowi i silni!... W ramiona
Pochwyć mnie słodkie!... Wesoła i pusta,
Przytul do ust mych swe motyle usta!
Na piersiach twoich niech pierś moja skona!
Niech wokół wszystko skona, prócz rozkoszy,
Której nam światło z Sais nie wypłoszy...
IV.
O Mono Lizo! Nie wiem, czemu nasze
Zeszły się drogi i czy dzień się zbliży,
Że się rozejdą, ani tem się straszę,
Że na tych drogach wyrośnie rząd krzyży...
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.4.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.