Coraz to bliżej! Hejże, coraz bliżéj!
Oto już widzę: Śród gruzów i zielska
Wiją się z głodu poskręcane cielska,
A inne drgają, przybite do krzyży.
»I cóż? wypoczniem?« z chichotem zawarknie,
Niby gadzina, co zęby wyszczerza
Nad kęsem ścierwa, nad trupem — szermierza...
»Na ten spoczynek pewnie że ci sarknie
Wszystek twój rozum, ty mój charcie gończy!«
»Pędź! pędź!« — wyjęknę — »tam, gdzie byt się kończy!«
III.
I tak pędzimy, oboje szaleni:
Ona jak olbrzym, zbrojny w piekieł moce,
Co swemi stopy las dębów druzgoce,
A ja, jak piłka!... Hej, któż mnie obroni?!...
»Spocznij!« znów błagam; »w tej straszliwej jeździe
Sił mi już braknie, drżę, jak te paprocie!
Oto polanka! las się kąpie w złocie:
W świcie porannym i w porannej gwieździe.
Spocznij! czy słyszysz?« — Z góry przez półcienie
Spływał dźwięk ku nam, poczęty snąć w niebie:
»Tu u stóp bożych cisza i zbawienie!«
»Chodź! chodź tam! dotąd to nie nasza droga!«
Pogna mnie znowu i znów w gąszczach grzebie —
»Dla nas! tak! dla nas niema nawet Boga!«
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.4.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.