Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.4.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.

Dreszczów żądliwe wycisnęły ręce
Z gron nieumarłych Przeczuć i jak płynny
Przelały bursztyn jego święte krople
W kosztowny, złoty roztruchan misteryj,
Nieujawnionych przez mękę i ciernie?
Nieujawnionych, chociaż u ich wejścia,
Przywalonego kamieniem, owitym
Zwojami bluszczów, z tryumfu chorągwią
Białą i szumną, jak skrzydła gołębie,
Staje codziennie na świętych Taborach
W słoneczną rozkosz przemieniana Męka...
Choć z głową, wspartą na złotej patenie,
Na cierń spogląda i na krzyż oczami
Niewysłowionych, omdlałych upojeń!...
Czemże byłaby — powiedz ty, coś ongi,
Może niedawno, tak jeszcze niedawno,
Że nie miał czasu prześnić się ostatni
Sen o srebrzystych świtach na odległej,
Mgławą aleją świerków ku promiennym
Wierchom wiodącej przestrzeni pomiędzy
Umarłem ciałem, a zbudzonej duszy
Zdumionem okiem — ty, coś ongi, wczoraj,
Jako niemowlę, zasłuchane w dźwięki
Pieszczot matczynych, pragnące złowioną
Powtórzyć nutę, lecz niewprawne usta
Są jako skrzypce bez strun — — — powiedz, pieśni,
Ty, coś niedawno jeszcze stała z okiem
Szklannem od nagłych lęków i zadziwień,
Przed tą przestrzenią, przed tą po urwiskach
Pnącą się drogą:
Czem byłaby dusza,
To źródło życia twojego, bez owej,
W nieujawnionych tajni nietykalnem,
Świętem Cyborium ukrywanej Hostyi?
Nie łzą byłaby, spadłą z pod powieki
Bożej w godzinie twórczych, nieujętych