Wyciąga ku niej; i ona tym dreszczom
Cała się podda i, z wzniesioną głową,
Snać skamieniawszy w przeźroczym zachwycie,
Jednę li widzi przestrzeń: nieśmiertelne życie!
Melodye płyną do jej wnętrza — pieśni,
Które z mistycznej swobody wysnuli
Mistrze, dławiący się w więziennej cieśni
Tej gwiazd wpółzgasłych pobratymczej kuli;
A ona, płonąc ogniami, jak trześni
Dojrzały owoc, w te dźwięki się wtuli
I, snać dojrzała pragnieniem wieczności,
Już czeka, aby w rajskie zaniosły ją włości.
A gdzieś z oddali, do stóp jej się ciśnie
Sinawa smuga — to błyska, to gaśnie,
To się podnosi, to dołem zawiśnie
Jak na moczarach owe błędne jaśnie,
Które wędrowcom, jak gdyby rozmyślnie,
Rzucają w serce niepewności waśnie
I, na bagniste zawiódłszy rozdroże,
W sitowiach ostateczne ścielą dla nich łoże.
I, jak różańca rozrzucone ziarna,
Sypią się na nią pytania: Ach! czyja
Dłoń tutaj władnie, tak można, iż czarna
Wstęga trzęsawisk tłumi i zabija
Światłość nadziemską? Że chwyta, bezkarna,
W swoje zarośla wątłą duszę?... Żmija
Rani nas żądłem swojem mniej zjadliwie,
Niż smutek, który wyrósł na tej mgławej niwie.
O niezgłębione, nieskończone morze!
Ty biczujące swoje fale własne
Z takim pomrukiem, jakgdybyś w przestworze
Władło-li jedno, jakbyś gwiazdy jasne
I wszystkie lądy, ich słońca i zorze
Do ustąpienia znagliło, za ciasne
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.4.djvu/316
Ta strona została uwierzytelniona.