Bojąc się znaleźć łożysko dla siły,
Z jaką się twoje wszystkie głębie rozpieniły!
Przysłuchiwała się dusza twym głosom,
Kuląc się w sobie z lęku i zdumienia,
Albowiem czuła, że szum ten niebiosom
Wyrwałoś gniewnym wówczas, gdy stworzenia
Były raz pierwszy porzucone losom
Na żer haniebny! I tak się rozplenia
Od owej chwili, tak swe ślady znaczy
Po świecie ślepa dola samotnych tułaczy.
Ale nie zawsze byłoś tak wszechmożnie,
Majestatycznie bezlitosne! Mewy
Słałoś jej srebrne, skrzydłami ostrożnie
Zakłócające sennej piany śpiewy —:
Zjawiska łodzi z bielą żagli, zbożnie
Płomieniejących śród żarnej ulewy
Blasków zachodu i wschodu, szły do niéj
Z błękitnej, horyzontem zamkniętej ustroni.
I otwierała ku nim swe ramiona
Ta błędna dusza — zali nie wysłańce
Idą z dziedziny, gdzie cierpienie kona
I gdzie tułactwa znajdują się krańce...
Lecz kiedy znowu fala rozburzona
Poczęła fale chwytać w dzikie tańce,
Wnet z wierzb obrazem, co nagle z pomroku
Wychylał się, w świat dalszy przyspieszała kroku...
Ciche, samotne rzędy wierzb — — — — —
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.4.djvu/317
Ta strona została uwierzytelniona.