Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.4.djvu/322

Ta strona została uwierzytelniona.

I potem, zgięty nad niemi, jak dziecko
Z rozigranemi oczami nadymasz
Swoje policzki i dmuchasz w ich wnętrze,
By się ten popiół rozwiał na okręgi
I szarą przykrył żałobą najbielszą,
Najuroczystszą, najjaśniejszą wiosnę...
Płacz, Arcymistrzu wspaniałych egzekwij,
Co trumny miękkim naodziewasz kirem,
Na katafalki wznosisz podsozrębne
I gromnicami obstawiasz, z zakrystyj
Najposępniejsze wyciągasz ornaty,
Z mory i czarnych jedwabiów, z srebrzystym
Krzyżem na plecach!... Płacz, Ty, co wymyślasz
Najprzenikliwsze melodye, tak strasznie
Słodkie i jasne w swoim gorzkim mroku,
Że się do syta napieścić nie może
Ta moja dusza, kąpiąca się w dymnych
Kłębach bursztynu... Płacz-że, płacz, ty wprawny,
Chyży kościelnych wrótni Otwieraczu —
Już poza progiem Twój orszak...
— — — — — — — — — — — — — — —
Święta, jedyna pieśni! Ty, łowiąca
Szumy i szepty, które sennie płyną
Z za niewidzialnych granic!... Oto znowu
Zbliżam się k’tobie i znowu spoglądam
W głębie twych oczu, słodka miłośnico,
I żebrzącemi śmiem cię błagać słowy,
Iżbyś stanęła przy mnie już nie z bolem,
Ale z słoneczną, wiosenną radością,
Która daleko, od ziemi, u kresu
Ludzkiej tęsknoty, rozświetli mi bezmiar
Świętych tajemnic!... On tam władnie, jasny,
Cichy, spokojny Rozdawca spokojnej,
Jasnej, słonecznej, gwarom, krwawym krzykom,
Łzom i rozpaczom świata niedostępnej
Nieśmiertelności...