Przez strumienie skacze rozpienione,
Setne kłody odrzuca na stronę.
Idzie, sunie od wczesnego rana,
Popod wierchem wyprężył kolana.
Sparł się w kłębach, pięście wgrzebał w boki,
Wrył się w ziemię, zmierzył szczyt wysoki.
Hej, wy zęby, wy turniczki marne,
Jeszczeć ja was łokciami ogarnę!
Hej! ty dziewko, juhaśna tęsknico,
Jeszczeć spojrzę w twoje szydne lico!
Rozkrzyżował ręce na dwie mile,
Do wierszyczku zmógł się drugie tyle.
Zgiął się w kabłąk, wichru wchłonął parę,
Aż mu lasy oddechnęły stare.
Z czoła strząsnął lipca płomień lity,
Zwarł oburącz przystopne granity.
Pot się leje od słonecznej spieki —
Na przystopach głuche rosną smreki.
Dech zapiera ogrom granitowy —
W głuchych smrekach rosną złotogłowy.
Zatrzeszczały granne fundamenty,
Stał się rumor w okrąg niepojęty!
Z hukiem w gruz się rozsypały turnie —
Waligóra patrzy górnie, chmurnie.
Mgły kotłują, z głębnej lecą kaźni,
Ryczą, jęczą upiorowie głaźni.
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.4.djvu/352
Ta strona została uwierzytelniona.