Zalim jest godzien przestąpić próg katedry?
Bramy jej otwarte dla cichych, a żal mój bywał głośny.
Wczoraj.
Lecz dziś opancerzyłem już piersi i gardło ściśnięte mam żelaznym kołnierzem, nie wołam, nie krzyczę, a tylko niemotą zdumionego wzroku próbuję mówić z głazami.
Stoję na trzecim stopniu.
Potężne ostrołuki, w kwiaty rzeźbione obramienia wnęk, Jakubowe symetryczne drabiny świętych, kolumny, pilastry, półsłupy, kapitele, czterolistne krzyże, galerye, fiale, obsypane krabami.
Słońce cień swój wydłuża i rzuca go na króla w kamiennej, liliowej koronie, w sukni o martwych fałdach, nie sięgających kostek. Płaskookrągłe nogi wysunęły się ponad krawędzie kroksztynu, w jednej ręce zwietrzałe jabłko, w drugiej berło, którego szczyt objadły deszcze. Włosy i broda w regularnych zesztywniały kędziorach, a oczy bez źrenic, dwie nieruchome gałki, uwięzły gdzieś w dali.
Paszcze gargul i maszkar wiszą rozwarte nademną: lwice z wyciągniętym lubieżnie karkiem, dzioby kruków, zwrócone ku ścierwu ludzkiego grzechu, dyabły rogate, pazurami przygniatające wieprza na olbrzymiem jądrze nieczystości, makarele o zapadłych z rozpusty policzkach.