Patrzę:
Imć pan Tabarin rozstawił kozły i krotochwilą śmieszy pstrą ciżbę. Suną poważne rajcy, w złotym łańcuchu na sobolowych kołnierzach, praczki, chudzi grajkowie w beretach ze zwisającemi pióry; tumanią włoscy kuglarze w białych, obszernych workach, o wysmarowanych na biało policzkach; różanopierśne damy w bufiastych spodnicach, w szerokoskrzydłych kapeluszach, z pasterskiemi laskami w ręku; czułe modelki z pracowni Greuze’a, alchimiści, wróżowie, czytający losy człowieka z kart i gwiazd i dłoni, rzezimieszki, makarele, gameni.
Pan Wateau inscenizuje wyjazd na Cyterę, a »Gilles« wykradł się z ram obrazu i, stanąwszy na uboczu, zdumionemi spogląda przed siebie oczyma: młody, naiwny bajazzo.
Cisza...
Długowłosy herold uderzył w bęben i woła:
— Zali jest pomiędzy wami Don Juan di Suzor. Mam rozkaz stawić go przed oblicze Króla Jegomości.
Słynny wędrowny astrolog niechętnie wlecze się ku bramom rzęsiście oświetlonego Luwru.
Halabardy strażników zamknęły drogę ciżbie.
W gabinecie króla spełnia się tajemnica.
Za godzinę zbirowie wynieśli ciężki, skórzany tłumok i rzucili go do rzeki.
Lecz król jegomość, usłyszawszy prawdę, posmutniał.
Polecił przywołać arcybiskupa Paryża i wsunął mu rulon złota:
— Trzysta sześćdziesiąt i pięć mszy żałobnych, po wieczne czasy, pro salute regis...
Stoję oparty o kamienną balustradę mostu.
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.