Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

Czułem, że w powietrzu zaczyna się gromadzić burza.
Zrobiło się parno, jak w łaźni.
Mistrz Jean Honoré usiadł spokojnie na krześle, zato pani Tragedya podniosła się z miejsca i wzgardliwym, dumnym zmierzyła go wzrokiem.
Niebawem jednak opanowała się zupełnie.
Wrodzony takt i wychowanie walne odniosły zwycięstwo.
Przytem trudno się przyznać, że godność kobiecą obrazić może pierwszy lepszy zdeklasowany malarz.
Zająwszy dawną pozycyę, jasna blondyna o wielkich, piwnych oczach, w skromnej sukni, zapiętej pod szyję, z kwiatkiem w długich, alabastrowych palcach, uderzyła w ton pobłażliwy, zaprawiony pewną poezyą.
— Jeżeli o to idzie, przypatrz się Pan tej róży: zda się, nieskazitelna, a ciemny pąs tego listeczka przybladł na kraju; zwarzyła go spieka, a nawet — o! — nadgryzł go nieznacznie jakiś owad. I na słońcu są plamy. Niedelikatnie jest tylko wypominać przeszłość...
— Więc co?? Mam się zachwycać tem nędznem dzisiaj?
Jakżeż pani wygląda!?
Ręce tylko złożyć w krzyż, kazać się ustawić na kroksztynie Panny Maryi Paryskiej i osłupiałym wzrokiem spoglądać ku Mordze!
Nie żal Pani tych czasów, kiedy w dziewiczych snach przychodził Eros do Ciebie, całował rozchylone żądnym oddechem wargi, a niewidzialne chóry amorettów śpiewały hymn na cześć Twej nagości, na miękkiem złożonej posłaniu i czekającej, aż sen przemieni się w jawę?...
A w co on się obrócił przez tę waszą żebraczą, idealną miłość?
Siedzi w towarzystwie Pani jak struty, osowiał, odrętwiał i budzi się tylko wówczas, gdy wasza społeczność, zamianowawszy go łaskawie swym garsonem, każe mu nad grobem tak zwanych »szlachetnych« żałobne wygłaszać