Wzrosłem pośród twych ruin, ty starożytny kościele!
W letnie poranki, pijany wschodem słońca i szumem zbóż, biegłem do ciebie i w cieniu twych szarych, polnych głazów, bujnym uwieńczonych chwastem, kołysałem mą duszę razem z trawami, kołyszącemi się na mogiłach.
Grubo ciosane głowy bożków, z pogańskiej ponoć kontyny, martwo patrzące na innych, wiodły ze mną rozhowor, którym przez długie lata pobrzmiewał mój nieudolny, samotny śpiew.
Dzisiaj odbudowały cię pobożne, troskliwe ręce.
Romańskie twe okna, niby źrenice, skupiają w sobie rozległe, niezapomniane dla mnie równie.
Prawnukowie tych, którzy bolesnymi byli świadkami twego upadku, spieszą w twe wrotnie, dziękczynią u twych ołtarzy odrodzonemu życiu i modlą się o szczęście dla siebie i innych — może i dla mnie...
Lecz ja nie umiem już chwycić za kij pątniczy, przepasać się szkaplerzem, zmieszać się z tłumem moich najbliższych braci i błogosławić twej zmartwychwstałej świetności.
Stoję z daleka i żal mi, że groby zrównano z ziemią, że na twych kruszących się kamieniach nie rosną już mchy, rozchodniki i bluszcze.
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.
XIII.
STAROŻYTNY KOŚCIÓŁ.