kich krajów nici jedwabne na pończochy dla dam, albo godność człowieka, który na wielkiem zgromadzeniu wdrapał się na stół i śród oklasków Raj obiecuje tłumowi.
A przecież zbudowałem cię na odludziu, na pograniczu spraw, w których najprzenikliwszy mędrzec nie znajdzie związku z dukatem, płaconym dziewce ulicznej,
albo z chorągwianą, gromniczną ekshumacyą zwłok zapomnianego artysty,
albo z niecierpliwością narzeczonej, umierającej z tęsknoty do podróży poślubnej w wygodnym, samotnym wagonie,
albo z tryumfalnem ogłoszeniem Rzeczypospolitej na gruzach monarchii,
albo z rozpaczą mamki, tracącej pokarm!
Nie dostrzeże związku:
z bohaterskim wodzem, z majakiem wstęgi orderowej w duszy prowadzącym żołnierzy w bój za ojczyznę,
ani z zadowoleniem wołu, wyprzęgniętego z pługa,
ani z dziennikarską reklamą dla konstruktorów nowej odmiany rytmu i dla wynalazców nowych sposobów czyszczenia kloak miejskich,
ani też z skowytem psa, co się wyśliznął z pętlicy rakarza.
A może...
Ogromne, zielone płomienie jaworu nad moją głową.
Potok przewala po głazach roztopy seledynu.
Krzewy głogu krwawią się na czarnej, łupkowej, prostopadłej ścianie.
Mże sierpniowego południa snują się po łąkach i owsach ku niebotycznym górom...
a wzrok mój osłabł...
I, napół ślepy będąc, straciłem miarę rzeczywistości: wyglądasz mi w słońcu na pałac, w księżycu na zamknięte, pełne widm zamczysko, a jesteś tylko przenędzną lepianką, ty mój walący się domie!
∗
∗ ∗ |