Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

kiejś rzetelnej pracy dla siebie i dla innych. Zresztą może się Panu pośliznąć noga, boć tak długo dzban wodę nosi, aż się ucho urwie... Ambicyonować niema się znowu czego, Pan nie jesteś jedynym, który ma odwagę kraść... każdy, proszę Pana, gdyby chciał, łatwoby się na to zdobył... I ja mogłem zostać złodziejem, jednak wolałem... Więc co? obiecujesz Pan poprawę?
— Obiecuję — rzekł — widocznie skruszony. Pański przykład nauczył mnie rozumu, nie będę przedewszystkiem nigdy właził przez otwarte okna parterowe, boć gdyby u właścicieli ich było co kraść, zamykaliby je na noc. Powinienem był to wiedzieć, gdyż sam mieszkałem kiedyś na parterze, ale w stanowczej chwili nieraz traci się głowę. A teraz, jeśli Pan taki Spartanin — —
— Co to ma znaczyć?
— W Sparcie nas szanowano — —
— A pan skąd to — —?
— Mój Panie: polla ta deina ouden anthroopou deinoteron pelei...
— Sofokles?!!
— Otóż jeżeli pan obchodzi się z złodziejem, jak z człowiekiem, wyświadcz mi jeszcze jedną łaskę...
— Miło mi będzie... jaką?
— Masz pan klucz od bramy?
— Mam.
— To mi ją otwórz. Bo widzi Pan i ja dbam o dobro społeczeństwa. Wszystko jest względne...
— No! no!
— Nic Panu nie wziąłem, bo nie było co brać... Wyspecyalizowałem się w portmonetkach i zegarkach, do handlu starzyzną nie czuję w sobie żadnego powołania. A propos: masz Pan zegarek?
— Mam.
— Pokaż Pan... E! niklowy!... A więc widzi Pan, gdybym wylazł przez okno, wpadłbym w ręce »księżyca«. Wzięliby mnie pod klucz niewinnie.
Każdy porządny obywatel ma obowiązek dbać prze-