Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

mną, szarą, bezludną i bezdenną przestrzeń, śród której dusza stoi osłupiała — gdy nagle,
jak na niespodziewany akord zaklętych organów, na pozbawionych wzroku, głuchych i niemych powiekach uczuwam drobne rączęta i głos mnie budzi:
— A kto to?
— Ty jesteś, ty!
— A nie prawda! bo to ona!...
Główki dziecięce, malowane gris à gris, opuściły szare passe-partout, dostały żywych kolorów i śmieją się smutnemi zazwyczaj oczami.
— Wiem już — rzecze jedna — skąd Wisła wypływa i jaki Popiel panował nad jeziorem —
— A ja — dąsa się druga — znam opowieść o królowej Jadwidze i umiem już deklinować columba timida, columbae timidae, albo hortus, horti, horto...
— Wielka sztuka — odyma się tamta —, ja od panny Annety nauczyłam się francuskiej piosenki — o! — i dzwonem zadzwoni srebrzystym:

Adieu, mon bon navire,
Mes beaux jours sont passés — —
Je te quitte — —

— Cicho, ty papużko! Ja będę miała gospodarstwo, gdy urosnę, i żyto i łąkę i kawał rzeki —
— A ja założę okulary na nos i będę przełożoną pensyi — —
Bądźcie, czem chcecie, tylko wcześnie uczcie się cierpieć i — gardzić i nienawidzić — —
Nie! nie! Chłońcie wiosenną radość życia, jak ja w waszych latach, serca otwórzcie na oścież, aby wstępowała w nie miłość — dla Wisły, jeziora i Popiela, dla królów w słomianych koronach, dla rycerzy i rolników, którym śmierć popędza konie ku miedzy, nim, wysprzedawszy się z ziarnia, zdołali o świeże postarać się zasiewy.