Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

Przeklęłaś niejednych!
Wiem, co to znaczy!
Przemożne, w zapowiedź klęsk brzemienne słowo twoje zawiera tajne przymierze z Bogiem i nad głową spiesznych wędrowców gromadzi nawałę chmur; z daleka zbliża się głuchy pomruk grzmotu, jeszcze chwila, a ciemnię ich wnętrza poczną przecinać zygzaki błyskawic, jeszcze chwila, a piorun porazi te zwoje mózgowe, z których, jak z gniazda żmij, wypełzywały poplątane powrozy gadów, ażeby z jadowitym sykiem obśliniać świętości.
Niech grzmią i huczą te straszne olbrzymy obłoków, na grzbietach dźwigające wory ołowiu; sapiąc i zadychując się, niech w tem ciężkiem, grubymi hufnalami podkutem obuwiu depcą ich piersi, niech im chyłkiem, znienacka, jak najemny a tchórzliwy morderca, pakują płomienne sztylety pod żebra: bezpieczni, jeśli się opancerzyli w samotność: ta ich obroni od złości i urągowisk...
Uciekam od ciebie, jak człowiek, który zgiął się nad krzewem jałowca, wyrosłym na krawędzi górskiego usypiska, a potem zwrócił się nagle ku niebu i, uderzon niezwykłą promienistością Marsa lub tajemniczą przędzą Andromedy, ujrzał, niby po raz pierwszy, rozsiew gwiazd na kulistym, ciemnobłękitnawym rozłogu i, za każdem ziarnkiem złocistego maku spostrzegłszy głębię, z miliardem głębin w jedną straszną, bóstwa pełną, zlewającą się bezdeń, szaleńczym zaśmiał się śmiechem, iż mógł choć na chwilę tak się zapomnąć i zadumie swojej kazać się pochylać nad przedmiotem, poświęconym Śmierci!...
Jak żeglarz, nie mogący już wracać do swej ciasnej izdebki, a któremu zbrzydły publiczne przetargi i odpustowe jarmarki, spieszy w zaułki portu i tam, w ciemny wtuliwszy się kąt, perlistem oszałamia się winem, ażeby w niespodziewanem okamgnieniu przebudzeń o zimną posadzkę rzucić kieliszek i pobiedz nad brzeg morza i rykiem, któremu nocna wtórzy nawałnica, nędzę swą wylać przed Wielkim Pocieszycielem, tak ja uciekam przed tobą i patrzę i w szum się wsłuchuję, przygłuszający twój jęk...