Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

— I cóż z tego?
— Jakto cóż z tego?! Ojciec stoi nad łóżkiem z załamanemi rękoma, z pochyloną głową —
— W skarpetkach, w spodniach, opadających na chudych biodrach, rzucił właśnie igłę i zapomniał na tę wielką uroczystość wdziać butów, przyciągnąć paska — —
— Nie drwij Pan... a matka, wynędzniała kobiecina —
— Jak łodyga końskiego szczawiu w listopadzie —
Spojrzała na mnie z wyrzutem.
— Mów Pani dalej, jeśli ci sprawia rozkosz grzebanie w obrazach, zalatujących niewymiecioną izdebką.
— A matka płacze i narzeka: Juścić mnie twoje rączęta za szyję obejmować nie będą! Juścić ja drobnych nie zaplotę ci warkoczyków, a ino je rozczeszę, iżbyś jak aniołek stanęła przed Bogiem! Nie dam ci rano kromki chleba ani mleka, nie sprawię ci barchanowej sukienki, a właśnie tatuś zarobił kilka groszy! Myślałam, że cię ustroję i zaprowadzę do kościoła, po raz pierwszy, po raz pierwszy! Teraz cię zaniosą do kruchty, na pokropienie! Juścić ty mi w szyby chuchać nie będziesz i paluszkiem robić krzyżyków w tej parze — postawię ci drewniany krzyżyk na mogiłce — — —
— Wie Pani, drużymy się dawno, a nigdym nie przypuszczał, żeś taka sentymentalna — —
— A Pan taki brutal — — — Zastanawialiśmy się zwykle nad abstrakcyami, ale dziś — —
— I dzisiaj nie mam ochoty zakłócać w sobie uwielbienia dla Pani spokoju, dla tej dumnej, królewskiej bezwzględności, z jaką traktujesz życie. Znam się na tem. Dola jest twarda i kolczasta, jak naręcze suchych cierni, rzuconych przez niesfornych chłystków pod gołe stopy ślepca, wędrującego, nie wiadomo, dokąd.
Ale z tego jeszcze nie wynika, aby, jak Panią w tej chwili, rozmiękczała mnie płaczliwość pierwszych lepszych drapichrustów — radzi nazywać się ludźmi, a są przeżutą trawą, którą — przepraszam za wyrażenie — wypluwasz na tem ograniczonem pastwisku doczesności... Ciekaw też