Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

przygnębiająco... Nie lękaj się, jesteś dość jeszcze młody i krzepki.
— Wiem, że to w ustach Pani komplement, ale ja cię zaraz przekonam o najoczywistszej prawdzie.
I, jak szalony, zacząłem gonić po ugorach, przeskakiwać miedze i rowy i, gdy nogi grzęzły w wyciągniętych codopiero skibach, wyrywałem je, niby pniaki z oblepionymi gliną korzeniami. Nieledwiem chciał się wdrapać na potężny stóg zboża, ale ściana była zbyt stroma i ręce ślizgały się po niej.
Próba ta wyglądała chyba arcyśmiesznie, bo Pani Śmierć zdjęta, widać, litością, poczęła mnie strofować:
— Skończ-że Pan to widowisko — — Wróć się — — do mnie!... do mnie!
Nie zbiła mnie jednak z tropu. W tych samych, cyrkowych podskokach biegłem ku niej z powrotem, zdążywszy po drodze uzbierać bukiet nieprzekwitłych jeszcze do reszty ziół polnych i pęk czarnych, soczystych ożyn.
Z ukłonem zarumienionego studenta podaję jej wiązankę i mówię:
— To dla Ciebie! Teraz właśnie nadeszła pora tłumionego oddawna wyznania: kocham Cię! Widziałaś, krzepki jestem i zdrów i dość jeszcze młody! Nie czekajmy domu — — — tu! Nikt nas nie zobaczy, a gdyby nawet zobaczył, niech plotkarze mają w swem życiu godzinę tryumfu!
Rzuciłem się na nią, ale ona, wiotka i powiewna, odtrąciła mnie z mocą drwala i, nim zdołałem ogarnąć wzrokiem podeptane przez nią kwiaty, stanął przedemną ohydny kościotrup.
Optyczne, widać, złudzenie, gdyż w tym samym momencie, nim jeszcze ochłonąłem, szła przy mym boku moja Pani o wypukłych, zielonych oczach z wydłużoną w kształt elipsy źrenicą...
Usiłowałem się tłomaczyć.
— Pani to wina — powiadam —, żem się zapomniał... Opowieść o dziecku tych krawców i twój smutek